środa, 8 września 2010

Dzień jak co dzień

Zaczynam powoli tracić entuzjazm. Nie chodzi tylko o pracę, ale generalnie o wszystko. Większość moich rówieśników albo ma rodzinę albo na tyle stabilną sytuację finansową, że może o niej myśleć. Ja nie mam nic. Szczególnie od momentu, kiedy uwierzyłem w ten cały „Sekret”. Postępowanie jakby się miało mnóstwo pieniędzy przyciągnęło do mnie tylko same długi. Nawet u pani w sklepiku koło mojego mieszkania (bardzo małej kawalerki). Obdarowując bezdomnych zapomniałem o sobie, a przede wszystkim o mojej pustej lodówce. Niby dla wspinacza takiego jak ja to żaden dramat, bo im mniej się waży tym lepiej, ale to mnie nie podnosi na duchu. Najbardziej przeszkadza mi to, że zacząłem obsesyjnie myśleć o pieniądzach. Z oszczędności nawet od tygodnia się nie wspinałem.
Moi znajomi żyją zupełnie inaczej: wychodzą do kina, teatru, byli w tym roku na wakacjach(!). Zastanawiam się, co robię nie tak. Przecież pracuje po godzinach, wykorzystuje produktywnie każdą minutę w pracy(przynajmniej się staram). Nie mam z tego jednak nic. Moje dni układają się według schematu: praca, dom, praca. Nigdy nie chciałem żyć w ten sposób, co więcej obiecałem sobie kiedyś, że moje życie nigdy nie będzie tak wyglądało. Patrząc dzisiaj w lustro widziałem sfrustrowanego materialistę. Najgorsze jest jednak to, że nie czuję radości z tego, co robie o satysfakcji nawet nie wspominając. Chciałbym to zmienić, ale kompletnie nie mam pomysłu, w jaki sposób.
Miałem dzisiaj dwa spotkania z klientami. Oba równie udane jak walki Gołoty. Raptem kilka minut i było po wszystkim. Zastanawiam się, czemu ci ludzie nie mając 100% pewności, że podpiszą ze mną umowę umawiają się na spotkanie. Chyba tylko z czystej złośliwości. Coś na zasadzie „poprzymilaj się małpko do nas, a mi i tak na koniec nie damy ci banana”. Czasami wydaje mi się, że w wielu ludziach tkwi sadysta. Ostatnimi czasy mam do nas czynienia głównie z takimi.
Pozdrawiam
Globus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz