wtorek, 31 sierpnia 2010

Nie tędy droga

Moja nowa filozofia na razie jeszcze nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wiem jednak, że to tylko chwilowe. W każdej wolnej chwili oddaję się wizualizacji. Po prostu wyobrażam sobie, jak będę się czuł, kiedy klienci sami będą zabiegali o rozmowę ze mną, a pewna kobieta będzie chciała mnie bliżej poznać.

Na razie jednak pracy nic ciekawego się nie dzieje. Staram się tylko być zawsze „dwa kroki przed Bartkiem”. On bierze udział w konkursie na facebooku, więc ja też, a dodatkowo zapisuję się do grupy „jaram się” i „lubię długo spać”(jego tam nie ma). On przychodzi do pracy na dziesięć minut przed dziewiątą, ja jestem o wpół do dziewiątej. On wykonuje w ciągu godziny piętnaście telefonów, ja trzydzieści(tylko jego rozmowy są bardziej owocne).
Miałem dzisiaj rozmowę z Rudą. Pytała się mnie jak mi idzie, czy dobrze mi się pracuje itp. Na koniec powiedziała, że widzi we mnie duży potencjał. Doskonale wiem, że nie chodziło jej o pracę. To jest dowód na to, że albo „Sekret” działa, albo Axe faktycznie tak przyciąga kobiety.

Jak ktoś mądry zauważył - nie samą pracą człowiek żyje. Po 18 postanowiłem, więc oddać się temu, co kocham najbardziej - wspinaniu. Na hali jak zwykle było dużo ludzi, w tym osoby, które znalazły się tu zupełnie przypadkowo, na przykład jakiś koks, który przyszedł ze swoją blond panienkę. Ona się nie wspinała tylko podziwiała żałosne poczynania swojego Tarzana. Ponieważ stałem najbliżej tej plastikowej pary zostałem poproszony przez jej męską połowę o asekuracje. To w sumie fajnie jak cię ktoś o coś takiego prosi, bo to znaczy, że sprawiasz wrażenie Wspinacza (jeszcze nie Pakera, ale może kiedyś...). Po krótkiej rozmowie okazało się, że „koks” ma na imię Adrian, handluje meblami i jest całkiem fajnym gościem. Na koniec wymieniliśmy się wizytówkami. Może to mój przyszły klient?

Po treningu kumple ciągnęli mnie na imprezę, ale nie miałem siły z nimi iść. Niestety przez tą całą wizualizację, której oddawałem się w pracy, miałem mnóstwo rzeczy do zrobienia w domu. Coś za coś. Siedząc wieczorem przed komputerem pomyślałem sobie, że muszę w jakiś sposób zainwestować w siebie. Nie chodzi o to, że teraz jest taka moda, ale po prostu fajnie by było mieć świadomość, że robi się coś dla własnego rozwoju. W pierwszej chwili pomyślałem o warsztatach harmonijkowych. Zawsze chciałem grać na tym instrumencie, ale jakoś nigdy nie było okazji. Powrócę jeszcze do tych rozmyślań, ale na razie nie mam już sił - bycie szczęśliwym jest bardzo męczące.

Pozdrawiam
Globus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz