wtorek, 31 maja 2011

Nie ile, ale jak, czyli o technice negocjacji

Ostatni tydzień w pracy był niesamowicie nerwowy. Bardzo wielu klientom kończyły się umowy i trzeba było dzielnie zawalczyć o ich przedłużenie. Dawniej ten aspekt pracy był dla mnie najgorszy i przyznam się szczerze, że klient mógł ze mną zrobić niemal wszystko. Nasza relacja przypominała relację rodzic - dziecko. Oczywiście to ja byłem tą osobą małoletnią. Musiałem zrobić niemal wszystko, by rodzic ( klient) zgodził się podpisać zgodę na wycieczkę szkolną (umowę). Bardzo często na takim podejściu dużo traciłem.
Jak to się mówi, „praktyka czyni mistrza”! W moim przypadku dokładnie tak było - praktyka + odpowiednie narzędzia zdobyte na szkoleniach. Razem z coachem z Axona przygotowaliśmy małe „ABC” negocjacji. Postanowiłem się z Wami nim podzielić. Nawet, jeśli nie pracujecie jako sprzedawcy, to warto je sobie przyswoić - na negocjacjach tak naprawdę opiera się życie.
G. Karrass „ W negacjach handlowych, sposób ustępowania bywa ważniejszy niż samo ustępstwo. W zależności od sposobu, ustępstwo może ci ułatwić albo utrudnić przeprowadzaną transakcję”.
Nie da się ukryć, że podczas negocjacji nie raz dochodzi do ustępstw. Warto mieć jednak świadomość tego, że przestrzegając pewnych zasad ułatwiamy sobie życie:
1. Ustępstwa nigdy nie mogą być zbyt duże! Sam fakt pójścia na ustępstwo, a nie jego rozmiar ma znaczenie. Niewielkie ustępstwo zazwyczaj powoduje chęć rewanżu. Duże przeważnie zachłanność.
2. Ustępować należy z oporem i niezbyt szybko - wytłumaczenie jest proste: bardziej się ceni coś, o co trzeba dłużej zabiegać. Chyba zależy Ci na satysfakcji drugiej strony, prawda?
3. Stopniowo zmniejszać ustępstwa - dzięki temu druga osoba jest zmuszona do wcześniejszego zdeklarowania się, ma bowiem przeświadczenie, że za chwilę nastąpi granica możliwości partnera.
4. Nie każde ustępstwo należy odwzajemniać.
5. Należy strzec się potęgowania ustępstw przy końcu negocjacji. Technika ta ma na celu rozszerzenie wymagań i żądań mimo pozornego zakończenia negocjacji.
6. Nie wolno zdradzać swojego zadowolenia spowodowanego ustępstwem.
7. Trzeba zwracać szczególną uwagę czy druga strona zdaje sobie sprawę z wagi i znaczenia pozyskanego ustępstwa.
8. Trzeba mieć na uwadze poczynione wcześniej ustępstwa i co jakiś czas przypominać o nich partnerowi.
9. Należy mierzyć wysoko!!!!
Jednym zdaniem - dobry negocjator to zarazem rasowy pokerzysta! Bo negocjacja tak naprawdę jest grą, ale nigdy zabawą.
Pozdrawiam
Globus

poniedziałek, 30 maja 2011

W młodości siła!

Wiecie zapewne, że jestem wielkim miłośnikiem wszelkiego rodzaju imprez bluesowych w Krakowie. Nie mogłem więc obojętnie przejść wobec Bluesroad Festival - pierwszego krakowskiego festiwalu zorganizowanego przez grupę studentów. Pomysł godny pochwały! Oczywiście postanowiłem osobiście przekonać się jak impreza będzie przebiegać. Zachęciło mnie do tego też to, że wstęp na wszystkie imprezy jest darmowy.



Na początku zaliczyłem tylko koncert Limbowski Duo. Wrażenie? Generalnie mieszane. Przede wszystkim zabrakło publiczności. Zastanawiam się czy to efekt tego, że mało osób lubi taką muzykę, czy może zabrakło tu dobrego PR… Niemniej ci, którzy przyszli bawili się nieźle - prawie wszyscy. Ujął mnie szczególnie jeden mężczyzna na wózku inwalidzkim, który autentycznie przeżywał to, co się działo na scenie. Widać było radość w jego oczach i zachwyt muzyką. Naprawdę przyjemnie się na niego patrzyło, szczególnie, że był jedną z najbardziej ruchliwych osób na koncercie.
Próbowałem wyciągnąć na festiwal parę osób z pracy, ale bez efektów. Trudno. Nadal mam jednak nadzieję, że impreza zakończy się dużym sukcesem. Nie chodzi tylko o to, że to będzie triumf bluesa. Bardziej ujmują mnie ci młodzi ludzie. Zaczynali praktycznie od zera - nie mieli doświadczenia, ale szczere chęci, wiarę i zapał do nauki. Mogli iść na łatwiznę i zorganizować festiwal techno albo pop - na pewno wiele ludzi by to przyciągnęło.
Zawsze mocno wierzyłem w to, że chcieć to móc. Dlatego ilekroć obserwuję ludzi, którzy mają podobne podejście do życia to mocno trzymam za nich kciuki. Tak jakby chodziło o mnie…
Nie powiem - ciężko wstawało mi się do pracy rano, ale wiecie co? Dostałem na koncercie potężną dawkę energii i optymizmu, więc mam pewność, że było warto.
kiedy festiwal się już skończy uwierzyłem w „Można? Można!!!” To był ogromny sukces, a ludzie bawili się naprawdę świetnie.
Pozdrawiam
Globus
P.S
Był ktoś z was może na festiwalu?

piątek, 27 maja 2011

Asertywność jest w cenie

Pisałem Wam ostatnio, że średnio wychodzę na byciu przyzwoitym do bólu (tylko trochę przesadzam). Co prawda dzięki temu jestem bardzo lubiany, ale akurat na tym nie zależy mi aż tak bardzo. Kiedy siedzę wieczorem przed kompem i wykonuję (de facto) pracę za kogoś (nie wnikajmy jak do tego dochodzi) to obiecuje sobie - ostatni raz! Oczywiście sytuacja się powtarza…

Wychodzi na to, że jeśli nie zmienię podejścia do pracy (a może tak naprawdę do siebie), to co któryś tam wieczór będę się czuł jak skończony frajer. Wyobraźcie sobie, że od ponad dwóch tygodni nie byłem na żadnym koncercie!!! Nawet nie mam kiedy kupić sobie wymarzonego gramofonu. Postanowiłem zmienić tę sytuację, dlatego dla własnych potrzeb stworzyłem „mały dekalog Globusa”. Powiesiłem go sobie nad łóżkiem, by przypominał mi jak powinieniem postępować. Oto moje założenia:
1. Traktuj siebie tak dobrze jak innych
2. Czas pomiędzy 9 a 17 jest święty - poświęcaj go niemal w całości na intensywną pracę (plus przeglądanie blogów i krótkie pogawędki z ludźmi z pracy).
3. Od 17 czas zajmij się życiem – spotkaj się ze znajomymi, słuchaj muzyki, inwestuj w siebie.
4. Nie wchodź w zbyt bliskie relacje z ludźmi z pracy.
5. Każdego dnia powtarzaj sobie, że ten dzień będzie dobrze wykorzystany.
6. Nigdy nie trać wiary w siebie.
7. Naucz się odmawiać ludziom, którzy żerują na twojej ciężkiej pracy.
8. Oczekuj awansu.
9. Miej świadomość potrzeby nieustannej nauki.
10. Nie daj sobie podkradać klientów.



Może wyda się Wam to dziwne, ale dzięki temu czuję się lepiej. To jak wytyczenie drogi w kierunku, w którym chce się podążać. Pokazałem tę listę mojemu coachowi z Axona, który stwierdził, że to świetny pomysł. Już sama świadomość tego, co wymaga udoskonalenia jest niezwykle cenna. Wprowadzenie w życie mojego dekalogu potraktuję jako swój osobisty sukces.
Robicie może podobnie?
Pozdrawiam
Globus

poniedziałek, 23 maja 2011

Czy Ty potrafisz udawać, że pracujesz?


Praca wypełnia większość naszego życia. Taka jest prawda. Chcąc nie chcąc żyje się małymi konfliktami i ( niestety) plotkami, które pojawiają się w pracy. Oczywiście można starać się pozostawać neutralnym ( Bartek- Pudel opanował to niemal do perfekcji), ale to trudne. Ja w ciężkich sytuacjach kieruję się słowami Słonimskiego - kiedy nie wiesz jak się zachować, zachowaj się po prostu przyzwoicie. Nie zawsze dobrze na tym wychodzę…

Pewnie w każdym środowisku są osoby, które przy minimum wysiłku uzyskują maksimum efektów. Teoretycznie nie ma w tym nic złego, ale mam nieodparte wrażenie, że osiągają to ze szkodą dla innych osób. Prosty przykład - pewna osoba z mojej firmy cieszy się u szefów świetną opinią. Mają ją za bardzo obrotną i sprytną. Jaka jest prawda wiedzą tylko ci, którzy współpracują z nią najbliżej. Nie myślcie proszę, że się żalę czy narzekam. Po prostu pewien sposób bycia postrzegam jako zjawisko o coraz większym zasięgu. Wygląda to mniej więcej tak - ktoś udaje bardzo zapracowanego, roztacza wizje siebie ślęczącego nad pracą nocami, ma wielce zatroskaną minę jakby dźwigał cały ciężar tego świata, z drugiej strony stać go na komplementowanie osób wyżej postawionych ( na tych niżej nie zwraca uwagi). Większość ciężkiej pracy przerzuca na innych, ale robi to w tak specyficzny sposób, że nie sposób wprost sformułować zarzutów. Laury oczywiście zbiera ona a nie ludzie, którzy tak naprawdę na to pracują.



Dla sprawiedliwości muszę dodać, że nie każdy potrafi instrumentalnie traktować ludzi. Emocjonalne podejście przeszkadza w karierze. Ciężko patrzeć na człowieka i nie dostrzegać jego problemów oraz… ambicji! Ci, którzy to opanowali do perfekcji są w stanie instrumentalnie traktować ludzi i bez skrupułów przypisywać sobie ich zasługi. Oczywiście na dłuższą metę tak się nie da ( przynajmniej tak mi się wydaje). Ktoś prędzej czy później się zbuntuje, ale sam fakt, że do czegoś takiego dochodzi, jest kuriozalny.
No i pojawia się pytanie - zawierać czy nie zawierać przyjaźni w pracy? Jakby nie było daje się wtedy możliwość poznania swoich najsłabszych punktów… Z drugiej strony ciężko cały czas mieć na sobie „maskę” i się kontrolować. Jakie Wy budujecie relacje w pracy ? Boicie się, że zostaniecie wykorzystani?
Pozdrawiam
Globus

czwartek, 19 maja 2011

Dążenie do perfekcji

Akurat, kiedy miałem ochotę iść na koncert, nic ciekawego się nie działo. Szkoda i to wielka. Musiałem spędzić wieczór słuchając muzyki w domu. Okazało się, że mam więcej płyt niż ubrań:) To było bardzo miłe zaskoczenie. Co oczywiście nie oznacza, że moja kolekcja nie zostanie powiększona- dostałem wypłatę i mam zamiar poszaleć. Jeśli kupiliście ostatnio jakąś fajną płytę to dajcie znać - będę wdzięczny! Mam nadzieję tylko, że nie będzie to najnowsze dokonanie Katarzyny Skrzyneckiej(taaak - ona śpiewa).

Siedząc sobie wieczorem w domu postanowiłem dokonać pewnego zakupu! Dojrzałem już do tego, by mieć prawdziwy gramofon. Jak przez mgłę pamiętam niepowtarzalny dźwięk winylu (mój ojciec je kolekcjonował). Tam było słychać dosłownie wszystko. Wtedy muzyka zupełnie inaczej brzmiała. Teraz, kiedy płyty są poddawane obróbce komputerowej, idealnie „wyczyszczone” muzyka stała się taka bezduszna. Karmimy się iluzją, która na żywo nie istnieje. Żaden, nawet najlepszy zespół czy wokalista nie odtworzy piosenki tak jak an płycie. Po co więc to wszystko?


Mam wrażenie, że problem tkwi w dążeniu do ideału. Jednak ten „ideał” jest specyficzny, bo to twór (używam tego określenia specjalne), który ma więcej wspólnego z marzeniem sennym niż realnym życiem. Nie chodzi tylko o płyty, bo one są tylko małym fragmentem tego groźnego zjawiska. Spójrzcie tylko na modelki w magazynach. Ich twarze, ciała wyretuszowane do granic możliwości
(bardzo często pozbawione pieprzyków, sutków a nawet… pępków), przestają być ludzkie. To postacie powołane do życia po to, by się je podziwiało. Nie są jednak w stanie wzbudzić jakiś głębszych uczuć - to specyficzne piękno nie porusza.



Zdaje sobie sprawę z tego, że poruszyłem dziwny temat, ale natchnęło mnie życie:) Konkretnie moja nowa klientka- ofiara jakiegoś chirurga plastycznego. Wszystko w niej było sztuczne - usta, piersi, wiek (trudny do określenia). Na pewno robiła wrażenie ma mężczyznach, niemniej jestem pewien, że nie tak, na jakim jej zależy.



Nie macie czasem wrażenia, że drobne niedoskonałości bardzo często mogą być atutem?
Pozdrawiam
Globus

poniedziałek, 16 maja 2011

Być kibicem czegokolwiek

Dziwnie mi minął dzień - nawet bardzo. Przez swoje kłopoty zdrowotne musiałem ominąć firmową (nieformalną, po prostu ludzie się skrzyknęli) imprezę firmową. Przychodzę następnego dnia do pracy i czuje się jak „ten obcy”. To niesamowite, ile może się zmienić przez jeden wieczór. Co najmniej jakby moi koledzy pojechali na rok do Afganistanu i to, co tam zobaczyli, połączyło ich na całe życie. Obłęd. Tym bardziej, że byli tylko w knajpie. Dla mnie oznacza to jedno - nie mam z nimi (na razie), czego wspominać.
Dochodzę do wniosku, że utrzymywanie w miarę ciepłych relacji ze współpracownikami to cholernie trudne zajęcie. Przypominają mi się licealne czasy, kiedy następował podział na tych „fajnych” i „mniej fajnych”. Ja zawsze byłem pośrodku. Jak widać to mi zostało. Nawet to lubię, bo przyglądając się z boku, nie będąc emocjonalnie zaangażowanym można dostrzec bardzo wiele ciekawych rzeczy. Zauważyłem na przykład, że „Bartek- Pudel” nie jest wcale lubiany, ludzie się go boją ( pewnie nie do końca wiedzą, o co chodzi w jego relacji z Rudą) i dlatego są dla niego baaardzo mili. Nie chciałbym nigdy znaleźć się na jego miejscu. Wolę to, co szczere i bezinteresowne.
Właściwie tylko na moment żałowałem, że nie wybrałem się z ludźmi z pracy na piwo. W niedzielę był mecz Wisły Kraków i Cracovii. Mój sąsiad, zagorzały kibic (i sądząc po jego bliznach i „sposobie bycia” ex-kibol) postanowił, by wszyscy w bloku mieli świadomość, że on ogląda mecz. Chyba nikt nie miał, co do tego wątpliwości. Zgaduję, że Wisła wygrała, bo sąsiad upił się, wyszedł na klatkę schodową i zaczął śpiewać „ Jak długo na Wawelu…”, po czym przyjechała straż miejska i nie mam pojęcia, co się działo potem. W każdym razie było cicho.
Nawet w mieszkaniu czuje się czasami obco :D Jak sądzicie, czego mi trzeba żeby poczuć się „jak w domu”? Chodzi mi po głowie jakiś koncert w ciemny, ciasnym miejscu…
Pozdrawiam
Globus

piątek, 6 maja 2011

Piekielność naturą ludzką?

Amerykanie pozbyli się terrorysty numer 1 – Osamy bin Ladena.W związku z tym faktem zapanowała niesamowita euforia.Mogę jeszcze w jakimś stopniu zrozumieć to, że garstka ludzi zapragnęła okazać swoją radość.Jednak to, co się działo w Ameryce przerosło moje wyobrażenia. Ludzie wiwatowali, śmiali się i śmiało mogę to powiedzieć - urządzili sobie uliczną imprezę. Każdy szanujący się polityk czuł się zobowiązany to wyrażenia radości z zaistniałej sytuacji. Nie wydaje Wam się to dziwne? Chociaż trochę?


Nie zrozumcie mnie źle - Osama był mordercą, okrutnym i bezwzględnym. Chyba żadna racjonalnie myśląca istota nie miała wobec niego żadnych cieplejszych uczuć, ale… nie wydaje Wam się czasem, że ludzie się cieszą, bo poczuli się bezpieczniej? Tak jakby obudzili się w nowym, lepszym świecie? Nie wydaje Wam się, że to jest niesamowicie niebezpieczne?


Mam wrażenie, że martwy Osama jest tysiąc razy bardziej niebezpieczny, niż żywy. Już teraz przez ekstremistów został okrzyknięty męczennikiem, niestrudzonym bojownikiem, który zmartwychwstawanie. Jego miejsce zastąpi sto osób jeszcze bardziej zmotywowanych do siania nienawiści i zniszczenia.Będą oni piekielnie niebezpieczni - w końcu On oddał życie za to, w co wierzył, więc do nich należy nie tylko kontynuacja rozpoczętej walki, ale również pomszczenie Go.Powiem szczerze - mnie to przeraża.
Może jako jeden z nielicznych wiadomość o śmierci Osamy przyjąłem nie ze smutkiem, ale co najmniej troską. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie można tego było rozwiązać w inny sposób. Ewentualne doprowadzenie zbrodniarza pod sąd nie rozwiązałoby sprawy. Wolałbym jednak to wyjście… sam do końca nie wiem dlaczego.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ta śmierć pokazała, jacy jesteśmy naprawdę. Jak to możliwe, że cywilizowani ludzie chcieli oglądać zmasakrowaną twarz Osamy? A że tak było pokazał chociażby facebook - ludzie łyknęli informację o możliwości zobaczenia martwego Osamy. Wirus rozprzestrzenił się w ilościach przeogromnych. Mnie to przeraża (i wnerwia, bo czyściłem tablicę z syfu przez dobre dwie godziny - dzięki znajomi!). Generalnie jesteśmy podglądaczami a przy okazji chcemy wiedzieć, kto „podgląda” nas (kolejny fajny wirus na facebooku - nie dajcie się nabrać).
Przez wiadomość o śmierci Bin Ladena beatyfikacja Papieża przebiegła jakoś tak bez echa. Przyznam się szczerze, że nie byłem nią podekscytowany (ale informacja o obecności na beatyfikacji Berlusconiego mnie ubawiła), ale zrobiło mi się trochę przykro. Nie tak to powinno wyglądać.
Z jednej strony oficjalnie został uznany za osobę błogosławioną człowiek, który szanował życie i walczył w jego obronie, z drugiej: nieoficjalnie, bandyta, który „niósł” śmierć.
Wiem, że mój wpis jest dzisiaj nietypowy, ale tak po prostu czułem i chciałem się z wami tym podzielić.
Pozdrawiam Globus

czwartek, 5 maja 2011

Leniuchowo, majowo - kiedy powiem sobie dość

Długi weekend jest zdecydowanie tym, na co się czeka z utęsknieniem. Ja dodatkowo miałem to szczęście, że w poniedziałek mogłem pracować zdalnie. Miałem, więc tyle wolnego ile potrzebowałem, a nawet więcej.
Normalni ludzie, kiedy mogą odpocząć, po prostu to robią. Niestety ja się do nich nie zaliczam. To chyba już stan chorobowy. Miałem tyle planów, chciałem pojechać do rodziców na wieś… chciałem, ale… nie dałem rady. Jakoś tak się złożyło, że znajomi z pracy (tak - Pudel też) zaproponowali mi rozrywkowy weekend w mieście. Nie chcąc być niegrzecznym przystałem na tę szatańską propozycję. Efekt był taki, że przebiłem wszystkie moje wyczyny z czasów studenckich. Czyli wtedy, kiedy porządni ludzie wypoczywali, ja się mordowałem. Efekt - wydaje mi się, że pracuje w najbardziej zgranej ekipie na świecie. Skutek uboczny - jeszcze nigdy wyjście do pracy i przesiedzenie (niestety- przyznaje się bez bicia) nie było dla mnie tak dużym wyzwaniem.
Z ogromną satysfakcją muszę przyznać, że dałem radę dojść do pracy. Resztę mojej aktywności należy przemilczeć. To jest dla mnie przestroga - trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie dość!
Kolejny dzień pod pewnymi względami mogę zaliczyć do straconych - wydaje mi się, że nawet dwa… Jeszcze jakiś czas temu bardzo by mnie to przybiło, bo nie lubię jak mi się plany sypią. Teraz jest jednak inaczej - mam przecież rozpiskę na cały tydzień (a nawet dwa - taka mała modyfikacja). Dzięki temu mam lepsze samopoczucie i jednocześnie mogę pozwolić sobie na więcej luzu. Grunt to mieć plan, który przewiduje wyjście awaryjne!
W wyniku mojego chwilowego braku bystrości umysłu z pewnym opóźnieniem odnotowałem, że robi się bardzo zimno - szok. W niektórych miastach spadł nawet śnieg! Nie przypominam sobie takiej sytuacji w przeszłości - przecież jest maj!!!
Przy okazji muszę Wam się pochwalić, że jestem już całkowicie zdrowy. Może jestem naiwny, ale przypisuję to zbawiennemu wpływowi alkoholu. Nie zamierzam tak się leczyć w przyszłości, ale jak widać po mnie, nie jest to głupi pomysł!
Pozdrawiam
Globus
P.S
A jak Wy spędziliście długi weekend? Więcej pracy czy więcej zabawy?