środa, 30 marca 2011

życie i życie

Widzę ostatnio, że moje życie zawodowe zaczyna zdecydowanie ograniczać moje życie prywatne i w sumie jak na chwilę obecną nie przeszkadza mi to za bardzo, bo chyba taki okres w życiu po prostu mam. Staram się jak najbardziej korzystać ze spotkań z coachem, który pomoże mi to życie jakoś uporządkować. Dawniej miałem podejście do pracy na zasadzie idziesz na 8 godzin, robisz co masz do zrobienia, wychodzisz i na tym się wszystko kończy. I nie sprawiało mi to żadnej satysfakcji, w poniedziałki nie zawsze chciało mi się wstać z łóżka, jak myślałem o tym ile czasu do piątku pozostało i ogólnie nie było dobrze. Ostatnio zauważyłem, że może jednak sprzedaż jest czymś, co może sprawiać przyjemność i dawać satysfakcję, że nie do końca musi być tak, że każdy kontakt z klientem jest czymś, co mnie męczy i irytuje i że dużo winy za moje wcześniejsze podejście leżało po mojej stronie, a niekoniecznie to z pracą coś było nie tak. Coś w tym zdecydowanie musi być, bo pracy nie zmieniłem a moje podejście się zmieniło. Może to też kwestia wiosny, która wreszcie w pełni nadeszła i daje pozytywnego kopa.

Tak więc zmiany w dalszym ciągu wprowadzam w życie (o czym zapewne informować Was będę na bieżąco). Widzę że jednak uporządkowanie jest bardzo ważne w moim fachu, bo inaczej można się totalnie pogubić i przez to czuć się przytłoczonym nadmiarem obowiązków, których czasami wcale nie ma tak dużo jak nam się wydaje. Staram się nie odpuszczać zasady, o której już chyba pisałem wcześniej, robienia sobie planów na następny dzień. Dzięki temu zasypiając nie myślę o tym co mam do zrobienia kolejnego dnia, bo wiem że wszystko mam zanotowane i nie zapomnę o niczym, tak jak wcześniej mi się to wielokrotnie zdarzało. W pracy też nie marnuję czasu na zastanawianie się nad pierdołami typu w czym Bartek jest lepszy ode mnie i co na temat tego co zrobiłem myśli Ruda, tylko przychodzę i realizuję swój plan punkt po punkcie. I wiecie co? Zazwyczaj jeśli tylko nie stanie się coś bardzo nadzwyczajnego, to ten plan wyrabiam i jeszcze mi czas zostaje. Dzięki temu wychodzę z pracy spokojny (bo nie myślę ile mi zostało z dzisiaj na jutro) i w pewnym stopniu spełniony. Bardzo fajne uczucie. Czasami od swoich kumpli słyszałem że praca daje im satysfakcję itd. i zawsze im tego zazdrościłem zastanawiając się, co bym musiał robić, żeby u mnie tez tak to wyglądało. Okazało się, że wystarczyło po prostu kilka pytań na które sam sobie odpowiedziałem i udało mi się moje myślenie sprowadzić na inne tory. Teraz każdego nowego klienta traktuję jak mały sukces, który pokazuje mi, że nadaję się do tego co robię i robię to dobrze. A to daje mi więcej pewności siebie, co pozytywnie wpływa na moje relacje z klientami i napędza się dalej. Mam nadzieję, że mi to nie minie. Dlatego nie mogę się już doczekać następnej sesji "samodoskonalenia" i tego w jaki sposób uda mi się ją przełożyć na działania. Po dwóch pierwszych mam dopiero trochę otwarte oczy, ale liczę na to, że kolejne dadzą mi nowe techniki, którymi będę się mógł posłużyć w pracy (i z wami podzielić:) Najlepsze jest to, że wcale nie są przede mną odkrywane jakieś wielkie tajemnice, w większości są to rzeczy, o których każdy z nas zdaje sobie sprawę, ale nie wykorzystuje ich na co dzień.

poniedziałek, 28 marca 2011

Praca wre

No i po półtoratygodniowej nieobecności wróciłem dzisiaj na reszcie do pracy i…wpadłem w wir obowiązków. Poza tym, że zirytowało mnie, że nagle jeden z klientów, z którym dość dobrze mi się rozmawiało i miałem nadzieję na owocną współpracę pomiędzy nami, jest aktualnie klientem Bartka. Ja rozumiem, że klient nie może czekać aż ja wyzdrowieję, ale skoro idąc na chorobowe wszystko było już tak dograne, że Bartek tylko umowę podpisał, a klient właśnie teraz jeszcze córkę zainteresowaną naszymi usługami przyprowadził, to w sumie powinien moim zdaniem mi go przekazać z powrotem. Jakoś firma takich rzeczy u nas na sztywno nie reguluje i wszystko zależy od tego jak się dogadamy między sobą. Dlatego uważam, że Bartek powinien się jakoś zachować w porządku, a nie udawać, że w ogóle nic się nie stało i nie widzi żadnego problemu. Tym bardziej, że córeczka też Bartka klientką zostanie, no bo oczywiście chcą mieć tego samego opiekuna, bo tak łatwiej i wygodniej. Nie dość, że wypadłem z obiegu przez chorobę na tyle dni i ciężko mi będzie plany wyrobić w tym kwartale, to jeszcze ta hiena zgarnia moich klientów jak tylko zniknę na kilka dni.

Zresztą nie tylko klientów, bo widzę, że sytuacja z Rudą tez uległa zmianie. Jakoś się strasznie dziwnie w stosunku do siebie zachowują, jakieś dziwne uśmieszki, spojrzenia. Chyba się to między nimi jakoś mocno zacieśniło. Na szczęście na prawdę już mnie to nie rusza. A swoją drogą z Rudą jest coś chyba nie do końca w porządku biorąc pod uwagę, że wdaje się w romanse większe bądź mniejsze już z drugim ze swoich podwładnych. Ciekawe czy jakbyśmy się z Bartkiem zgadali to moglibyśmy iść do sądu i oskarżyć ją o molestowanie. To było oczywiście niesmaczny żart z mojej strony.

Ale ogólnie cieszę się z powrotu do pracy, bo miałem już serdecznie dość siedzenia w domu. Zresztą zabrałem się do wszystkiego z nowymi planami na zmiany po tym spotkaniu z coachem. Zacząłem od porządków, nie takich normalnych w sensie segregowania papierów, plików na komputerze itd.  Tylko takich porządków ze sprawami. Poobdzwaniałem klientów, którzy „wisieli” mi przez ostatni czas jak byłem chory, poumawiałem spotkania i terminy przygotowania ofert dla klientów (pracowity tydzień mnie czeka), będę jednak walczył, żeby nadrobić braki i wyrobić plany, bo premia by mi się przydała w najbliższym czasie. Jakąś godzinę spędziłem na przeanalizowane spraw z ostatniego miesiąca. Przeglądałem swoje zapiski na temat klientów gdzie sprawa była już dość mocno zaawansowana, a jednak nie udało się jej dograć i szukałem powodów dla których mi się to nie udało. Trochę na zasadzie a co by było gdyby, o którym pisałem ostatnio, trochę na zasadzie szukania, w którym momencie kontakt z klientem się pogorszył. Wydaje mi się że w kilku sytuacjach udało mi się w miarę sensownie wytłumaczyć sobie co się stało i gdzie popełniłem błąd i będę się starał na przyszłość w podobnych sytuacjach postępować inaczej. Niektórych nieudanych akcji nie udało mi się jakoś wytłumaczyć, ale nie mam pojęcia co dzieje się w życiu osobistym klienta więc nie wiem czy na jego decyzję nie miały wpływu jakieś jego prywatne sprawy.

Tak więc z nowymi siłami wracam do pracy i stwierdzam, że jednak lubię to co robię. Specjalnie to napisałem, bo jak za kilka dni będę miał zwątpienie to sam się będę zastanawiał jakim cudem mogłem takie głupoty tutaj wypisywać:)

piątek, 25 marca 2011

Mały ignorant?

Tak przez ten czas choroby dość dużo czytałem informacji w sieci, przez wiele blogów i poglądów się przedarłem i…sam już nie wiem co mam o tym wszystkim tak naprawdę myśleć. Widzę jedno. Tak wiele czasu, wielu osobom zaprząta irytowanie się, denerwowanie i nakręcanie w stosunku do sytuacji prezentowanych w mediach.

U wielu osób widziałem na blogu komentarze na temat „patriotycznego występu” w polsatowskim programie dla wschodzących gwiazd, które nigdy gwiazdami się nie staną (nie)stety. Nie chcę się już na ten temat rozwodzić, bo został on szeroko omówiony na kilku blogach ( i nie tylko), a moja osobista koleżanka została nawet przez kilka osób na dość popularnym portalu społecznościowym obrażona, za to że nie zgodziła się z totalną nagonką na Panią Elę Zapendowską.

Potem w kolejce pojawiają się komentarze na temat programu Pana Lisa, który gościł Panią Holand, Panią Szczukę, Pana Najsztuba i kilka innych osób i na temat antysemityzmu tak sobie ci Państwo „rozmawiali” i znowu wiele komentarzy, w większości bardzo oburzonych. Oczywiście wracających po raz kolejny do „twórczości” Pana Grossa.

Nie powiem, komentarze czytam z zainteresowaniem i chęcią, bo lubię znać opinie i zdanie innych, a faktycznie w sieci mam na to największe możliwości, bo własnych znajomych mam najczęściej z opiniami na temat polityki i społeczeństwa podobnymi do moich (tak to zazwyczaj bywa). Oczywiście szanuję to, że zdania i opinie mamy różne, ale zastanawia mnie jedno. Dlaczego tak bardzo roztrząsamy fakty, które nie są sprawami kluczowymi tak naprawdę. No bo co tak naprawdę zmienia w naszym życiu chłopak śpiewający „patriotyczną” piosenkę? Dlaczego od kilku lat nadal debatujemy na temat polskiego antysemityzmu, dlaczego irytuje nas to, że ktoś nam się karze samobiczować za Jedwabne, a przecież Żydzi nam tyle złego zrobili i o tym nikt nam nie pozwala mówić? Dlaczego trafiam na komentarze na blogach „Nie kupię już nic co wydaje Znak pomimo tego, że mają kilka ciekawych pozycji” (no i komu tym robisz na złość? ).

Często trafiam na opnie wśród swoich znajomych na temat blogerów i osób wypowiadających się na forach i komentujących różne artykuły, że są strasznie agresywni i sfrustrowani. No i po ostatnich dniach stwierdzam, że faktycznie trochę prawdy w tym jest. Ja o swoich poglądach politycznych jakoś nigdy za bardzo na blogu nie dyskutuję, nie określam się po żadnej konkretniej stronie, bo nie chcę się poprzez politykę (szczególnie tą w Polsce) określać. Nie chcę debatować o sytuacji w Jedwabnem ( nie dlatego, że uważam, że to nie jest ważne), bo nie czuję się na siłach stawiać w ogóle w sytuacji ludzi, którzy podejmowali wtedy takie a nie inne decyzje. Nie uważam, że ktokolwiek z nas, kto wojny nie przeżył ma prawo do oceniania czegokolwiek z tamtego okresu.

Nigdy nie miały dla mnie znaczenia niczyje poglądy polityczne, pochodzenie, stan cywilny i orientacja seksualna (dopóki ktoś mnie nimi nie atakował). Wydaje mi się, że wszystkich w miarę równo traktuję i szanuję. I wiecie co? Jestem z tym naprawdę szczęśliwym człowiekiem, pozbawionym agresji, frustracji i ogólnie wszystkich tych nie do końca miłych emocji. Wiem że część z Was uzna mnie za ignoranta i możliwe, że będzie miał/a w tym trochę racji. Ale nawet jeśli jest we mnie jakaś mała dawka ignorancji, to wolę ją niż agresję. Pozwólmy sobie czasami na małego ignoranta w naszym wnętrzu, bo Polacy mają to do siebie, że wszystko w przestrzeni publicznej biorą tak bardzo na poważnie.

wtorek, 22 marca 2011

Co by było gdyby...

Choroba w dalszym ciągu mnie nie opuściła.Niby jest lepiej itd. ale jakoś jeszcze nie do końca. Poza tym okazuje się, że ten wirus co mnie dopadł jest dość popularny w ostatnim czasie i bardzo łatwo się przenosi więc mi lekarz kazał zostać jeszcze w domu. Nie protestowałem za bardzo, bo siedząc w domu wydawało mi się, że już się dobrze czuję i że wszystko jest ok, ale jak wyszedłem z domu to okazało się, że zejście po schodach jest nie lada wyczynem więc nie wiem jakbym miał w pracy już funkcjonować normalnie. Niesamowite jest to, jak człowieka taka zwykła grypa jest w stanie rozłożyć totalnie.

No ale tak jak wspominałem zanim się rozchorowałem, miałem kolejne spotkanie z coachem z Axona. Niesamowite jest to, jak dużo do myślenia dają mi te spotkania. Czasami się zastanawiam nad tym czy ja w ogóle posiadałem do tej pory jakiekolwiek refleksje na temat swojego rozwoju osobistego. Wiem już jedno, raczej słabo widziałem błędy które popełniam. Nawet jak wiedziałem, że coś zrobiłem nie tak, to nie umiałem kompletnie wskazać, w którym momencie zaczęło się sypać i dlaczego. Nie powiem oczywiście, że w tym momencie jestem juz w stanie zanalizować każdą sytuację, ale powoli zaczynam się tego uczyć. Między innymi dzięki bardzo prostemu ćwiczeniu "Co by było gdyby?"

Już wiem, że słuchanie mamy, która mówiła że nie ma co gdybać i marnować czasu na to, żeby zastanawiać się co się mogło zdarzyć, nie jest najlepszym pomysłem Takie nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.No płakać nie ma po co, ale konstruktywnie się zastanowić to już całkiem inna bajka. Okazuje się, że jeśli się człowiek zastanowi nad sytuacjami, które nie do końca potoczyły się tak jakbyśmy chcieli, ma szansę na to, żeby się to w przyszłości nie powtórzyło. Trzeba tylko sytuację dokładnie przeanalizować. Zadać sobie w kilku miejscach pytanie "A co by było gdyby?" i nagle okazać się może, że sami obie wskażemy moment, w którym popełniliśmy błąd i od którego sytuacja potoczyła się w niekorzystny dla nas sposób. Tyczy się to zarówno sytuacji zawodowych jak i prywatnych. Zresztą spróbujcie sami, może uda Wam się też odnaleźć swoje błędy. Mnie się kilka sytuacji udało w ten sposób wyjaśnić sobie samemu.

Zresztą ogólnie dużo się działo na tym spotkaniu co pokazało mi jak małą mam samoświadomość siebie samego i tego, co robię. Głupia tabelka którą musiałem wypełnić, gdzie podawałem co mi się w życiu udał/nie udało, dlaczego tak się moim zdaniem stało i jak zachowam się następnym razem. Pokazała mi ze mam problemy z tym, żeby wskazać w ogóle rzeczy w moim życiu które mi się udały. No dziwne to wszystko. Ale jestem dobrej myśli. Przede mną kolejne spotkania, a co najważniejsze widzę już jak ważna jest samorozwój i że samemu ciężko by mi było pewne rzeczy osiągnąć. Jednak taki coach to jest przydatny człowiek:)) Zresztą mam już kilka planów które chciałbym wcielić w swoje życie i które blokuje mi na razie choroba, bo niezbędny w tym celu jest dla mnie powrót do pracy. Na odległość tego niestety nie zrobię.

A tak przy okazji to akcja z Rudą przechodzi już chyba totalnie do lamusa. Nawet się za bardzo nie zainteresowała tym co się ze mną dzieję. Ale żalił się nie będę, bo wyjdę na mazgaja:) A poważnie to naprawdę już mnie to totalnie nie obchodzi. Zrozumiałem, że parcie na rozwój zarówno osobisty jak i zawodowy ma się ze względu na siebie. Ale z drugiej strony, to dobrze z tą Ruda wyszło, bo w konkursie wziąłem udział głównie z jej powodu. Chciałem się rozwijać i być lepszy żeby jej pokazać.  No i jak to się wszystko czasami dziwnie układa?

czwartek, 17 marca 2011

chorobowe nie jest złe?

Powiem szczerze, że nie byłem załamany na początku jak mnie ta choroba dopadła, ale powoli zaczyna mnie to męczyć:/ Po pierwsze zamiast się czuć lepiej, to w sumie czuję się gorzej. Jakoś teraz dopiero wieczorem (co w sumie dziwne jest) poczułem się na tyle świadomy wszystkiego, że postanowiłem na chwilę do komputera usiąść. Cały dzień w sumie spędziłem gapiąc się kompletnie bezmyślnie w telewizor i po raz kolejny zastanawiając się, kto te wszystkie seriale i dziwne programy ogląda. Nie miałem zielonego pojęcia o istnieniu większości, z racji tego, że w ciągu dnia raczej w domu nie bywam, a w sumie wieczorami też rzadko coś z faktycznym zainteresowaniem obejrzę.

Najbardziej jednak rozbrajające są dla mnie te gry gdzie telewidzowie mogą zadzwonić. Oglądaliście kiedyś taki program przez jakieś 15 minut? No przecież te dziewczyny to są na pewno po jakimś kursie perswazyjno-manipulacyjnym, bo jak się w to wkręcisz ( co dzisiaj mi się zdarzyło i tłumaczę to sobie wysoką gorączką), to w pewnym momencie aż się musisz powstrzymywać żeby do nich nie zadzwonić. Niesamowita sprawa. Jeszcze lepsze od tego są chyba tylko telezakupy, swoją drogą to zaskoczony byłem że coś takiego dalej istnieje. Pamiętam jak w latach 90 tych pojawiły się w telewizji do kupienia wspaniałe sprzęty,które potrafiły wszystko i o kórych opowiadać można było przez 30 minut. Tylko później pojawiły się też sklepy gdzie można było te sprzęty kupić za 1/3 ceny więc myślałem, że telezakupy zniknęły z anteny, a tu dzisiaj przełączając kanały trafiam na taki fascynujący blok programowy i to na jakiej stacji? na TVN. No oszalałem:)

Zresztą wspomniana stacja króluje w programach, które mnie rozbrajają w ostatnich dniach. Jakaś sędzina "ostatnia sprawiedliwa" rozwiązująca sprawy co najmniej dziwne, w programie który swoim kunsztem aktorskim nawet W11 przebija (a wydaje się że to niemożliwe). Ewa Drzyzga, która chyba od kilkunastu lat prowadzi ten sam program ze zwerbowanymi ludźmi, którzy w perukach i okularach wywlekają największe brudy, za jakieś śmieszne pieniądze, wierząc święcie że nikt ich w takiej charakteryzacji nie rozpozna:) No aż dziw że TVN nie odkupił od telewizji publicznej "Mody na Sukces", bo tylko tego tam brakuje. Ale mają swoje Na Wspólnej, które w ogóle w ostatnimi czasie na Facebooku króluje z różnymi dziwnymi grupami które zakładają fani bądź antyfani,, ale są one tak ordynarne, że cytować nie będę. W ogóle koleżanka musiała mi wytłumaczyć o co z tymi grupami chodzi, bo nie znając fabuły serialu nie zrozumiałem dlaczego wszyscy na jakąś Martę naskakują i współczują Filipowi...proszę Państwa dziwny jest ten świat.

Dlatego jak się lepiej poczułem to porzuciłem pilota, bo mi się sieczka z mózgu robiła już powoli, a to nie jest zgodne z moimi planami samorozwojowymi (miałem drugie spotkanie z coachem w zeszłym tygodniu, ale o tym może jutro) i sięgnąłem do drugiego tomu Millenium Larssona. Pierwszy nawet dość wciągający był, jeśli ktoś lubi kryminały, ale bez rewelacji aż takiej jakiej się spodziewałem, po tych wszystkich "ochach" i "achach" jakie słyszałem. Ale lepsza nawet marna książka niż piorące mózg programy telewizyjne. Jak ktoś nie jest przyzwyczajony, to nie ma silnie wykształconych mechanizmów obronnych.

środa, 16 marca 2011

Być mężczyzną, być mężczyzną

No i dopadła mnie wiosenna grypka. Nietstey. Dawno mnie nie było tutaj, bo straszne zamieszanie ostatnio miałem i w sumie dzięki kilku dniom wolnego będę mógł ogarnąć kilka rzeczy. Przypadkiem dowiedziałem się, kilka dni temu, że 10 marca obchodzimy Dzień Mężczyzny. I tak się zastanawiałem wtedy (ale nie miałem się czasu tym z Wami podzielić) dlaczego w Okół Dnia Kobiet jest tyle szumu, a przy naszym święcie nikt kompletnie o tym nie wie ( w sumie aż dziwne że marketingowcy tego jeszcze nie wykorzystali, żeby zarobić dodatkową kasę na prezentach i prezencikach dla facetów).
Ja w sumie pomimo tego, że jestem facetem to zdecydowanie jestem feministą, doceniam kobiety, które pracują w domu (nie pomyliłem się i specjalnie nie napisałem nie pracują, bo zdaję sobie sprawę z tego, że opiekowanie się domem i dziećmi to naprawdę wyczerpujące zajęcie), uważam, że kobiety powinny zarabiać tyle samo co mężczyźni na takich samych stanowiskach, obecność kobiet w rządzie też jest dla mnie jak najbardziej wymagana. Ale czasami się ostatnio zastanawiam czy mężczyźni w tym wszystkim nie są powoli trochę pomijani. Wszyscy walczą o prawa kobiet (i dobrze), ale nie zapominajmy o tym w jakiej sytuacji znajdują się teraz mężczyźni. Stajemy się powoli (przepraszam że będę pisał ogólnie) coraz bardziej sfrustrowani i coraz więcej od siebie wymagamy, bo musimy nadążyć za kobietami. Większość facetów w dalszym ciągu chce jednak zarabiać więcej niż jego partnerka, bo inaczej jakoś dziwnie się z tym czują. I tak z jednej strony oczywiście chcemy, żebyście były doceniane, a z drugiej nie umiemy sobie do końca z tym poradzić. Że nie jesteśmy już dla Was niezbędnym wsparciem. I tak wielu mężczyzn boi się bardzo niezależnych kobiet, mamy z tym problem, to jest fakt i ja nie będą temu zaprzeczał, ale dlaczego robicie z tego naszą wadę? Wyobraźcie sobie że stoicie po drugiej stronie. Żyjecie z kobietą, która zajmuje wysokie stanowisko, zarabia tak jak Wy a do tego świetnie łączy to z życiem domowym. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że to nie jest tak, że kobietom przychodzi to z łatwością. Ale z tego co słyszę od swoich kolegów, to ich partnerki z jednej strony chcą mieć równą pozycję z facetem, a z drugiej gdzieś tam podświadomie nadal potrzebują wsparcia ze strony mężczyzny. Ja oczywiście nie twierdzę, że zaistniała sytuacja jest winą kobiet. Tak trudne role narzuca nam świat w ostatnim czasie i chyba czasami się strasznie w tym gubimy. Ja to zaobserwowałem na przykładzie moich przejść z Rudą i tak mnie jakoś filozoficznie to święto kilka dni temu nastroiło. Mam nadzieję, że nikt się moimi przemyśleniami urażony nie poczuje, bo ja nie oskarżam nikogo poza galopującymi zmianami kulturowymi, z którymi nie zawsze dajemy sobie radę:/ Ostatnio przeczytałem gdzieś, że mężczyzna całe swoje życie poszukuje swojej tożsamości, już w okresie prenatalnym podobno mamy z tym problem. Więc wychodzi na to drodzy Panowie, że nasze życie to ciągła walka. 

poniedziałek, 7 marca 2011

Foch czy nie foch?

Zalogowałem się dzisiaj wieczorem na facebooku i co widzę u moich znajomych? Że biorą udział w międzynarodowym dniu bez focha. O co w ogóle chodzi? Jaki foch? Jaki dzień bez focha? Wchodzę w wydarzenie sprawdzam i co się okazuje?  Prawie 168.000 osób zamierza wziąć udział w tym wydarzeniu! ale w jaki sposób zamierzają to zrobić? Bo w opisie wydarzenia czytam, że generalnie Polacy to naród smutny, który obraża się na wszystkich o wszystko i że ten dzień ma nam pokazać jak pięknie wyglądałby dzień bez obrażania się dąsów itd. Według osób które zainicjowały wydarzenie ilość ludzi która się do niego dodała świadczy o tym, że Polacy zauważyli już problem. No nie wiem czy 168.000 osób może już świadczyć o ogóle Polaków. No i zwariowałem trochę. Bo to, że generalnie Polacy do pesymistów są raczej zaliczani to wiadome jest mi nie od dzisiaj. Ale od kiedy mamy tendencję do obrażania się ( które teraz fochem się już nazywa)? Tego to jeszcze nie słyszałem. Polacy chyba mają tendencje do jakiegoś wymyślania sobie dodatkowych wad narodowych (jakbyśmy ich za mało mieli). I wychodzi na to, że się jakoś niesamowicie starać musimy, żeby jeden dzień bez obrażania się wytrzymać. Chociaż z drugiej strony jak czasami na scenę polityczną popatrzę to coś  mi się wydaje że z tym obrażaniem się nie jest to jednak bardzo mocno przesadzone.
A w ogóle to dzień bez focha mi się od razu ze związkami skojarzył, bo sformułowanie to bardzo często jest przez moich kumpli używane w związku z ich partnerkami życiowymi, które o wszystko się „fochują” i tak się zastanawiam czy to, że dzień bez focha przypada na 7 marca, czyli w przeddzień Dnia Kobiet to jest na pewno przypadek? Bo wychodzi na to, że jakby to rozpatrywać pod kątem związków, to w sumie jest to swoiste święto mężczyzn, którzy mogą być pewni, że w ten dzień będą mieli święty spokój i ich kobiety obrażać się na nich nie będą:)
Drogie Panie bardzo proszę mnie o szowinizm nie posądzać, moje spostrzeżenia pod tym kątem są totalnie humorystyczne i nie maja absolutnie żadnego drugiego dna, tym bardziej, że jak wiadomo ja partnerki życiowej aktualnie nie posiadam i czasami nawet taką sfochowaną bym wolał mieć niż żadną (ale tylko czasami).  I z okazji jutrzejszego Dnia Kobiet wszystkim Paniom które czasami tutaj do mnie zaglądają składam najlepsze życzenia:))