środa, 25 sierpnia 2010

Dawać „ze szmaty”

Jeśli ktoś ze wspinaczy potrafi „dawać ze szmaty”, czyli podciągnąć się na drążku na jednej ręce to szacun. Najczęściej tą umiejętnością, jeśli ją się oczywiście posiada, można pochwalić się na sztucznej ścianie, (którą podkreślam gardzę, bo dla mnie prawdziwe wspinanie ma miejsce tyko w skałach). Wygląda to mniej więcej tak - facet przychodzi, pogada ze znajomymi, ściąga koszulkę, pręży kaloryfer (ci, którzy podciągają się na jednej ręce zawsze mają ten kaloryfer), podchodzi do drążka i wszystko jasne. Właściwie może nawet uznać trening za skończony, pokazał, co potrafi. Wszyscy wiedzą, że to Paker. On nie musi opowiadać, jakie drogi prowadził do tej pory. Po pierwsze dla wszystkich jest jasne, że najtrudniejsze po drugie można o tym poczytać na przykład w „Górach”.
Ja na razie „daję ze szmaty” tylko w domu podpierając się jedną nogą o taboret(,czyli to pół-szmata). Wierzę jednak, że pewnego dnia będę miał takie małe show.
Póki, co muszę przez dwie godziny zachowywać się jak skrzyżowanie małpy z gepardem udające, że grawitacja nie istnieje, by co poniektórzy przybili mi „żółwika”. Środowisko wspinaczy jest bardzo hermetyczne i ma jasno określoną hierarchię. Jeśli ktoś w sezonie chce mieć dobrego partnera do wspinania, to musi mniej lub bardziej należeć do „towarzystwa”.
Zauważyłem pewne podobieństwo między wspinaniem na sztucznej ścianie i zawodem przedstawiciela handlowego. Zarówno klasyczny Paker jak i dobry sprzedawca wzbudza respekt. Jeden jak i drugi ciężko pracował na swoją pozycję. Nie mogą jednak „stanąć w miejscu”, przestać się rozwijać. Jeden jest ciągle na diecie i morderczym treningu,a drugi...jeszcze nie wiem(zaczynam dopiero, tak?) ale na pewno po pracy nie przychodzi do domu, nie siada przed telewizorem itp., być może czyta jakieś mądre książki typu” jak sprzedać szary papier toaletowy za milion dolarów”, chodzi na szkolenia .
Jeśli Paker pojawi się na „ścianie” ściągnie koszulkę i okaże się, że ma brzuszysko a nie „kaloryfer”, to nawet nie musi podchodzić do drążka. Wszyscy wiedzą, że jest skończony. Schudnie, to automatycznie stanie się słabszy fizycznie. Sprzedawca, który każdego dnia nie potwierdza swojej wartości, ma dokładnie to samo. To metaforyczne „dawanie ze szmaty” jest piekielnie zobowiązujące.
Obiecałem Wam opowiedzieć dokładnie, jak było na Jam Sassion, więc tak też czynię. Przede wszystkim przyszła ogromna ilość ludzi. Część z nich pewnie, dlatego że nie miała, co robić w domu, a wstęp był za darmo. Łatwo ich było rozpoznać - siedzieli na miejscach jakby połknęli kij od miotły, od czasu do czasu tylko im nóżka zadrgała. Przypuszczam, że z drobnego skurczu zbyt napiętych mięśni. Niektórzy nie czują bluesa i nigdy to się nie zmieni. Była też jednak spora grupa ludzi takich jak ja - kochających tę muzykę. Dla nas koncert był prawdziwą „ucztą emocji” - tego określenia użyła śliczna brunetka siedząca koło mnie, niestety po krótkiej rozmowie okazała się być dziewczyną wokalisty. Dla muzyka nie jestem raczej żadną konkurencją. Mamy zupełnie różny „target”, chociaż czasami ciężko mi to zaakceptować. To, co takiemu długowłosemu gościowi kobieta mogłaby wybaczyć (niektóre nawet za to, by go kochały, wspierały go itp.) brak stałej pensji, nieraz kompletny brak kasy, brak ubezpieczenia zdrowotnego, brak mieszkania/mieszkanie pod mostem, nałogi(w tym seksoholizm) mnie skreśliłoby od razu. On byłby „skomplikowany wewnętrznie”, a ja nieudacznikiem. Co nie zmienia faktu, że taki muzyk też ma pewne ograniczenia - rodzina, dzieci, ustatkowanie się, stały przypływ dość dużej gotówki, dobry samochód to taki „wspinaczkowy brzuchol”.
Numeru brunetki nie zdobyłem(nawet nie poprosiłem o niego, wiedziałem, jaka będzie reakcja), ale spotkałem wielu fajnych ludzi(co oznacza dodatkowych znajomych w kontaktach na facebooku) i odreagowałem ciężkie chwile w pracy. Nie mogę się tylko zdecydować czy wolę dźwięk harmonijki czy saksofonu.
Wniosek na dziś jest taki Moi Mili - każdy z nas czy zdaje sobie z tego sprawę czy nie chce „dawać ze szmaty”, czyli być w swojej działce uważany za fachowca wysokiej klasy. O ile w pewnych przypadkach droga do tego jest prosta - wspinacz musi ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć i mało ważyć o tyle w innych kręta i zawiła. Na razie wiem, co mam robić, by być Pakerem - wspinaczem, ale brakuje mi koncepcji, co zrobić, by zostać „Pakerem wśród sprzedawców”.
P.S
Bartek już nie jest moim kumplem, ale najgorszym wrogiem(opisze jak przemyśle), a Ruda nie potrafi właściwie docenić potencjału swoich pracowników

Paker in spe(to znaczy „w przyszłości”)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz