czwartek, 26 sierpnia 2010

No i dałem ciała

Dzisiaj nie lubię swojej pracy. Siebie zresztą też. Miałem spotkanie z moim pierwszym klientem. Nie przebiegło ono tak jakbym to sobie wymarzył. Teoretycznie wszystko miałem dopracowane - była niebieska koszula podkreślająca kolor oczu (może zabrakło intensywnych soczewek - w przypadku ex-prezydenta podziałało), paznokcie idealnie czyste, dobrze układający się na ciele garnitur (przynajmniej tak dała mi subtelnie do zrozumienia pani sprzedająca precle). Robiłem wszystko, co było w mojej mocy - uważnie słuchałem, żywo gestykulowałem (Ibisza za to pokochali), uśmiechałem się, sprawiałem wrażenie wyluzowanego (ale nie za bardzo). Klient tego nie kupił. Źle mi z tym, nawet bardzo. Przed spotkaniem czułem się kimś wyjątkowym po spotkaniu kimś absolutnie przeciętnym.
To był mój wzorzec na dzisiaj




Atmosfera w pracy jest bardzo nerwowa. Wszyscy tylko oczekują wyników, wyników, wyników. A ja przecież jestem tylko człowiekiem. Czasami „coś” mi się nie udaje. Poczucie „dissatisfaction” jest wystarczająco męczące.

Relacja między mną a szefową, którą w myślach nazywam Rudą, jest specyficzna. Trochę przypomina związek pani Robinson i Bena z „Absolwenta”. Z tym, że nie jestem przez nią w żaden sposób kuszony, ale reszta się zgadza - jest piękna, bardzo doświadczona i sporo starsza. Jak dla mnie ekstra. Kiedy okazało się, że mój potencjalny klient zrezygnował z mojej oferty trochę liczyłem na jakiś gest sympatii z jej strony. Fajnie by było usiąść na jej kolanach, wtulić się w jej pierś i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. Nie mam kompleksu Edypa, po prostu miałem beznadziejny dzień. No, więc nie było tulenia, ale lekkie ochrzanienie i teksty w stylu „ na twoje miejsce jest sześciu chętnych”. Tak jakbym nie zdawał sobie z tego sprawy. Bartek z kolei podpisał umowę, a właściwie niemal przyniósł ją w zębach Rudej, jak jakiś kurcze pudelek. Nie lubię go coraz bardziej. Zastanawia mnie jednak jak on to robi - nie miał niebieskiej koszuli, garnitur nie leżał na nim tak dobrze jak na mnie i mój sokoli wzrok zauważył, że miał trochę brudu za paznokciami. Może on hipnotyzuje tych swoich klientów? W każdym razie jest 2:0 dla niego. Nie lubię przegrywać. Mam zamiar być jak Frankowski, w którego na początku nikt nie wierzył, zawsze miał pod górkę a jednak strzelał bramki.
"Franek łowca bramek"



Jutro mam zamiar być w lepszym nastroju i obiecuje napisać coś pozytywnego. Dzisiaj jednak nie potrafię.
Pozdrawiam
„ Głobus łowca kilientus”

1 komentarz:

  1. Powtórzę się, ale ponieważ ten wpis jest dużo wcześniejszy, to chyba mogę. Jako klient nie ufam za grosz komuś, kto nawet wdechy i wydechy ma zapisane na "żółtych karteczkach" i nie piszę tego teraz złośliwie bynajmniej. Myślę, że tacy doprecyzowani w każdym calu konsultanci i przedstawiciele czasem tą swoją perfekcją odrzucają. Tym bardziej gdy się widzi że jest jak maska czy kostium. No przesadzam, zawsze ktoś to kupi, ale jednak większość raczej nie.

    OdpowiedzUsuń