piątek, 6 maja 2011

Piekielność naturą ludzką?

Amerykanie pozbyli się terrorysty numer 1 – Osamy bin Ladena.W związku z tym faktem zapanowała niesamowita euforia.Mogę jeszcze w jakimś stopniu zrozumieć to, że garstka ludzi zapragnęła okazać swoją radość.Jednak to, co się działo w Ameryce przerosło moje wyobrażenia. Ludzie wiwatowali, śmiali się i śmiało mogę to powiedzieć - urządzili sobie uliczną imprezę. Każdy szanujący się polityk czuł się zobowiązany to wyrażenia radości z zaistniałej sytuacji. Nie wydaje Wam się to dziwne? Chociaż trochę?


Nie zrozumcie mnie źle - Osama był mordercą, okrutnym i bezwzględnym. Chyba żadna racjonalnie myśląca istota nie miała wobec niego żadnych cieplejszych uczuć, ale… nie wydaje Wam się czasem, że ludzie się cieszą, bo poczuli się bezpieczniej? Tak jakby obudzili się w nowym, lepszym świecie? Nie wydaje Wam się, że to jest niesamowicie niebezpieczne?


Mam wrażenie, że martwy Osama jest tysiąc razy bardziej niebezpieczny, niż żywy. Już teraz przez ekstremistów został okrzyknięty męczennikiem, niestrudzonym bojownikiem, który zmartwychwstawanie. Jego miejsce zastąpi sto osób jeszcze bardziej zmotywowanych do siania nienawiści i zniszczenia.Będą oni piekielnie niebezpieczni - w końcu On oddał życie za to, w co wierzył, więc do nich należy nie tylko kontynuacja rozpoczętej walki, ale również pomszczenie Go.Powiem szczerze - mnie to przeraża.
Może jako jeden z nielicznych wiadomość o śmierci Osamy przyjąłem nie ze smutkiem, ale co najmniej troską. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie można tego było rozwiązać w inny sposób. Ewentualne doprowadzenie zbrodniarza pod sąd nie rozwiązałoby sprawy. Wolałbym jednak to wyjście… sam do końca nie wiem dlaczego.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ta śmierć pokazała, jacy jesteśmy naprawdę. Jak to możliwe, że cywilizowani ludzie chcieli oglądać zmasakrowaną twarz Osamy? A że tak było pokazał chociażby facebook - ludzie łyknęli informację o możliwości zobaczenia martwego Osamy. Wirus rozprzestrzenił się w ilościach przeogromnych. Mnie to przeraża (i wnerwia, bo czyściłem tablicę z syfu przez dobre dwie godziny - dzięki znajomi!). Generalnie jesteśmy podglądaczami a przy okazji chcemy wiedzieć, kto „podgląda” nas (kolejny fajny wirus na facebooku - nie dajcie się nabrać).
Przez wiadomość o śmierci Bin Ladena beatyfikacja Papieża przebiegła jakoś tak bez echa. Przyznam się szczerze, że nie byłem nią podekscytowany (ale informacja o obecności na beatyfikacji Berlusconiego mnie ubawiła), ale zrobiło mi się trochę przykro. Nie tak to powinno wyglądać.
Z jednej strony oficjalnie został uznany za osobę błogosławioną człowiek, który szanował życie i walczył w jego obronie, z drugiej: nieoficjalnie, bandyta, który „niósł” śmierć.
Wiem, że mój wpis jest dzisiaj nietypowy, ale tak po prostu czułem i chciałem się z wami tym podzielić.
Pozdrawiam Globus

4 komentarze:

  1. Temat jest szerszy, zdaje się.
    Dotyczy chyba ogólnego zdziczenia naszego świata. I chyba nie mam dziś ochoty na zagłębianie się w te klimaty...
    A FB to też jakaś zaraza jest. Syndrom naszych czasów. Mam tam konto, przyznaję się bez bicia, ale naprawdę rzadko bywam.
    Za to z zapartym tchem oglądałem beatyfikację.
    Miłego niedzielnego popołudnia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mądrze do tego podchodzisz Autorze...

    pzdr serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo chciałem się moimi odczuciami z kimś podzielić...

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałem i opisałem swoje podobne odczucia. Zgadzam się zatem w całej rozciągłosci.

    OdpowiedzUsuń