poniedziałek, 16 maja 2011

Być kibicem czegokolwiek

Dziwnie mi minął dzień - nawet bardzo. Przez swoje kłopoty zdrowotne musiałem ominąć firmową (nieformalną, po prostu ludzie się skrzyknęli) imprezę firmową. Przychodzę następnego dnia do pracy i czuje się jak „ten obcy”. To niesamowite, ile może się zmienić przez jeden wieczór. Co najmniej jakby moi koledzy pojechali na rok do Afganistanu i to, co tam zobaczyli, połączyło ich na całe życie. Obłęd. Tym bardziej, że byli tylko w knajpie. Dla mnie oznacza to jedno - nie mam z nimi (na razie), czego wspominać.
Dochodzę do wniosku, że utrzymywanie w miarę ciepłych relacji ze współpracownikami to cholernie trudne zajęcie. Przypominają mi się licealne czasy, kiedy następował podział na tych „fajnych” i „mniej fajnych”. Ja zawsze byłem pośrodku. Jak widać to mi zostało. Nawet to lubię, bo przyglądając się z boku, nie będąc emocjonalnie zaangażowanym można dostrzec bardzo wiele ciekawych rzeczy. Zauważyłem na przykład, że „Bartek- Pudel” nie jest wcale lubiany, ludzie się go boją ( pewnie nie do końca wiedzą, o co chodzi w jego relacji z Rudą) i dlatego są dla niego baaardzo mili. Nie chciałbym nigdy znaleźć się na jego miejscu. Wolę to, co szczere i bezinteresowne.
Właściwie tylko na moment żałowałem, że nie wybrałem się z ludźmi z pracy na piwo. W niedzielę był mecz Wisły Kraków i Cracovii. Mój sąsiad, zagorzały kibic (i sądząc po jego bliznach i „sposobie bycia” ex-kibol) postanowił, by wszyscy w bloku mieli świadomość, że on ogląda mecz. Chyba nikt nie miał, co do tego wątpliwości. Zgaduję, że Wisła wygrała, bo sąsiad upił się, wyszedł na klatkę schodową i zaczął śpiewać „ Jak długo na Wawelu…”, po czym przyjechała straż miejska i nie mam pojęcia, co się działo potem. W każdym razie było cicho.
Nawet w mieszkaniu czuje się czasami obco :D Jak sądzicie, czego mi trzeba żeby poczuć się „jak w domu”? Chodzi mi po głowie jakiś koncert w ciemny, ciasnym miejscu…
Pozdrawiam
Globus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz